+1
ZielonaaGóra 16 grudnia 2022 00:05
Wyspy Kanaryjskie kocham miłością szczególną. Gdy tylko odebrałem dowód osobisty zaraz po 18 urodzinach, kupiłem tanie bilety i odbyłem pierwszą samotną podróż w nieznane. Był grudzień, w szkole masa sprawdzianów, a ja oznajmiłem wszem i wobec, że jadę na upragnione wakacje. Do plecaka spakowałem konserwy, namiot, śpiwór i wyruszyłem z pokrytego śniegiem Krakowa na Gran Canarie. Na dwa tygodnie. Prawie bez pieniędzy, bez telefonu z Internetem.
Do dzisiaj tęsknię za tą bezgraniczną wolnością, za namiotem wysoko w górach, za nocami przy rozgwieżdżonym niebie, za podróżami autostopem po wyspie, za masą przeróżnych pięknych zbiegów okoliczności. Może jest to banał, ale każde kolejne wakacje z pełnym portfelem, telefonem i aparatem nie były już tak niesamowite jak te.

Przed wyjazdem na Kanary zawsze mam jeden ogromny problem. Nigdy nie wiem, na którą wyspę się zdecydować. Tygodniami rozmyślam, dywaguję, robię plany, a ostatecznie i tak najczęściej decyzję za mnie podejmują moi współtowarzysze podróży. W parę minut.
W tym przypadku termin dyktowało zaliczenie sesji na studiach mojego młodszego brata. On chciał żeby było zielono, a ja chciałem dużo jeździć. W tym okresie ceny wypożyczenia samochodu osiągały astronomiczne dla nas ceny, jedynie na La Palmie i El Hierro były o połowę tańsze niż na pozostałych wyspach. Koszt dojazdu na te dwie wyspy również był identyczny. Na La Palmie już byłem więc wybór padł na El Hierro.

Jestem wrogiem zaliczania i odhaczania miejsc, atrakcji, krajów. Byleby więcej, byleby dalej. Uważam, że aby naprawdę cokolwiek zobaczyć, przystanąć i nacieszyć się tym, standardowy tydzień to za krótko. Dlatego wszystkie moje podróże trwają minimum dwa tygodnie. Z El Hierro po raz pierwszy miałem dylemat, czy to oby na pewno nie będzie za długo.

Bilety kupione z miesięcznym wyprzedzeniem. Super tanio nie było, ale termin sztywny. Lot Ryanairem BER-LPA, dwa dni na Gran Canarii i potem Canary Fly LPA-VDE z międzylądowaniem w TFN. Powrót: Canary Fly VDE-TFN i Ryanairem TFN-MAD-WMI.

Miesiąc czasu upłynął na jeżdżeniu palcem po mapie, zgłębianiu informacji na temat wyspy i nagle dwa dni przed wylotem...wojna na Ukrainie. Zewsząd docierały same przerażające wiadomości: o rozpoczynającej się właśnie trzeciej wojnie światowej, o nieuniknionym w najbliższym czasie ataku Rosji na Polskę, o wstrzymaniu ruchu lotniczego, o bombach latających nad Europą. Po prostu szczerze odechciało nam się tego wyjazdu. Odechciało nam się wypoczynku, wydawania pieniędzy na głupoty, gdy nie wiadomo było co będzie jutro, za tydzień. Pierwszy raz miałem problem moralny, co to za wypoczynek na egzotycznej wyspie, gdy w tym samym czasie nasi bliscy będą uciekać przed bombardowaniami.
Podjęliśmy decyzję, że odpuszczamy sobie ten wyjazd. Są rzeczy ważne i mniej ważne. Półtora dnia chodziliśmy jak struci. Co ja będę robił przez prawie trzy tygodnie wolnego w domu ? chodził od okna do okna i chłonął coraz to smutniejsze wiadomości? Chyba oszaleję !! Decyzję o tym, że jednak jedziemy, że to nic nie da, że zostaniemy w domu podjęliśmy po północy, szybkie pakowanie i wyjazd na lotnisko. Jak to dobrze, że z Zielonej Góry do Berlina jest tak blisko. Gdybyśmy mieszkali gdzieś w głębi kraju na pewno samolot odleciałby bez nas. W samolocie niemal komplet pasażerów, sporo Polaków. Uff, nie tylko my jesteśmy tak lekkomyślni pomyślałem.

Na Wyspy Kanaryjskie leci się długo i podróż do przyjemnych nie należy. Już na lotnisku w Berlinie czułem się nie najlepiej, w samolocie dreszcze, poty i ten niemający końca lot. Całe szczęście, że po wylądowaniu na Gran Canarii nikt nie mierzył temperatury, bo chyba by mnie nie wpuścili do kraju. W planach tego dnia było parę rzeczy do zobaczenia na wyspie, ale jedyne o czym wtedy marzyłem, to pójście spać. Po odwiedzeniu apteki i zameldowaniu się w hotelu nasz pierwszy dzień się skończył. Wydaje mi się, że organizm w ten sposób zareagował na ogromny stres, niewyspanie i huśtawkę emocji. Poranek również nie był łatwy, ale w końcu nie po to został mi ostatni dzień na Gran Canarii żeby chorować. Nie wiem czy to powietrze czy temperatura, ale na Wyspach Kanaryjskich wszystkie dolegliwości przechodzą od razu.
Pierwsze większe miasto nieopodal lotniska to Ingenio. Usytuowane na ogromnym wzniesieniu, takie prawdziwe, na wskroś kanaryjskie. Spacerem przez Ingenio dochodzimy do wioski La Banda. Na jej obrzeżach wdrapujemy się na niewielki, acz pięknie położony grzbiet górski, którym dochodzimy aż do historycznego miasteczka Aguimes. Po lewej stronie widoki na ocean i lotnisko, wszystkie lądujące samoloty widać jak na dłoni.



Po prawej zaś stronie widok na potężne masywy górskie i zieleń marcowej przyrody. Kilka lat temu odkryłem ten szlak przez przypadek. Mało kto o nim wie, a jeszcze mniej tam dociera.



Krótki spacer po wąskich uliczkach Aguimes, sennego miasteczka z mnóstwem zabytkowych domostw. Pod kościołem spotykamy sporą grupę spalonych na brąz Skandynawów. Zatrzymują się co chwilę, a przewodnik opowiada im rzeczy, które sądząc po minach niewiele ich interesują.
Na przystanku autobusowym mam z Sewerynem sprzeczkę. On chce jechać na północ do Las Palmas - ogromnej, nowoczesnej stolicy, w której jest co robić, a ja chcę pojechać w drugą stronę do obrzydliwego kurortu na piaszczystą plażę. Udaje mi się przeforsować i jedziemy na plażę!

No prawie, bo po drodze kierowca zatrzymuje autobus i każe nam wysiadać pokazując jak powinna wyglądać prawidłowo założona maska na twarzy. Hiszpanie to na ogół przykładny naród. To co jest im nakazane, to posłusznie respektują. Mimo, że w słońcu jest ze czterdzieści stopni, żar leje się z nieba i nie ma czym oddychać, to na pustych plażach, w ogródku przed domem, na spacerze z psem w parku, zawsze każdy miał maskę na nosie. Pięknie widać to w kurortach. Tysiące turystów z Europy opala się bez masek, Hiszpanie wchodzą do wody...w maseczce chirurgicznej.

Jakoś docieramy na plażę. Turkusowa woda, słońce, setki roześmianych turystów...
Dwa dni temu żyliśmy w innym świecie chyba. Zimnym, niepewnym, strasznym. Siedzę na plaży, patrzę na zmęczonych upałem Holendrów i zastanawiam się czy to wszystko jest prawdziwe. Czy naprawdę wystarczy tylko te sześć godzin lotu, żeby tak bardzo zmieniła się rzeczywistość. Rzeczywistość, w której zdaje się jedynym problemem pochłoniętych konsumpcją zachodnich turystów jest wybór leżaka plażowego.



Informacji na temat El Hierro nie ma zbyt wiele. W sieci jest co prawda kilka portali podróżniczych, ale te powielają w kółko te same ciekawostki. Nie znalazłem żadnej praktycznej relacji ani opisu wyspy kogoś, kto był tam przede mną.
Największą obawę budziła we mnie pogoda w marcu. Uwielbiam upały i nie uśmiechało mi się przez dwa tygodnie chodzić w kurtce lub chować się przed deszczem. Wiedziałem, że El Hierro to najchłodniejsza ze wszystkich siedmiu wysp. Ale chłodno to znaczy jak? Doświadczenie zdobyte na pozostałych wyspach ani trochę nie pozwalało mi wierzyć w diagramy pogodowe, które zawsze zaniżały temperaturę. Kolejna kwestia budząca we mnie niepokój, to szlaki piesze i ich stan. W planie mieliśmy sporo chodzenia i liczyłem, że oznakowanie szlaków górskich będzie tak samo dobre jak na większych wyspach.






Nie wiedząc czego się tak naprawdę spodziewać, wsiedliśmy do samolotu i ruszyliśmy ku przygodzie. Lot małym śmigłowym samolocikiem, to przygoda sama w sobie. Starty i lądowania przysparzają chyba tyle emocji, ile przejazd rollercoasterem. Na pokładzie liczyłem na jakiegoś batonika lub wodę do picia, ale nie było nawet serwisu. Był za to bagaż rejestrowany w cenie biletu i głośne kanaryjskie radio zagłuszające silniki. Krótkie międzylądowanie na lotnisku Teneryfa Północna (TFN).
Jak tu zielono, jak tu zimno! - pierwsze co rzuciło się w usta w drodze do gate.
Jeżeli ma się przesiadkę nie trzeba ponownie przechodzić kontroli bezpieczeństwa. Można wejść drzwiami tranzytowymi prosto na odloty. Z niewiadomych przyczyn nasz samolot łapie prawie godzinę opóźnienia, pasażerów niewielu i wszyscy w grubych, puchowych kurtkach. Ale sobie wyspę wybrałem, niech to szlak! - pomyślałem.
Dopiero z samolotu widać jak bardzo stromą wyspą jest El Hierro. Najpierw ocean, potem ogromna skała, a dopiero na jej szczytach ledwo widoczne miasteczka.




Całkiem ciepło i zielono tu - niemal jednocześnie wypowiadamy z Sewerynem te same słowa. Niewielkie lotnisko położone jest w sporym dole na wysokości oceanu. Odbieramy bagaże, szukamy stanowiska Plus Cara i otrzymujemy klucze do samochodu.
Już drugi raz korzystam z tej samej wypożyczalni. Ceny sporo niższe niż w Cabrera Medina (Cicar), minimum formalności, płatność gotówką bez żadnych depozytów. Zarezerwowałem Fiata Pandę, ale zamiast tego dostajemy Volkswagena Up! w cenie 200 euro za 14 dni.

Na parkingu bookuje nocleg. Na pierwszy tydzień wybieramy uroczy domek przy samym oceanie w miejscowości Sabinosa. Ta niewielka wioska słynie z tego, że jest najdalej wysuniętym skupiskiem ludzi na zachód Europy. Dalej już tylko ocean, a za nim inny kontynent.





Nie będę opisywał po kolei każdego z naszych 14 dni na El Hierro. Relacja byłaby niesamowicie długa i nudna. Zamiast tego podzielę wyspę na trzy części:
-północ
-południe oraz zachód
-góry
Opiszę miejsca, które odwiedziliśmy i, które według nas warte są komentarza.


Północ wyspy:


Jeny, jak tu jest stromo! - ciśnie nam się na usta po pierwszych paru kilometrach ostrej wspinaczki pod górę. Nasz malutki volkswagen zdecydowanie nie jest stworzony do tutejszych podjazdów. Krajobrazy po drodze ani trochę nie przypominają tych z sąsiednich wysp. Wszystkie rośliny mają intensywny ciemnozielony kolor, jest niewiele drzew, a w powietrzu unosi się delikatna mgła. Z każdym pokonanym zakrętem robi się coraz bardziej tajemniczo i ciekawie. Dopiero wtedy poczułem radość, że wybraliśmy akurat tą wyspę i wiedziałem już, że będzie co eksplorować.



Tak naprawdę Sabinosa składa się się z dwóch części. Nad oceanem - niewielkiego przysiółka Pozo de la Salud z kilkoma domami i lokalną restauracją oraz części właściwej z kościołem i sklepem - położonej wysoko w górach. Mimo, że wioska znajduje się trochę na "końcu świata", to okazała się być doskonałą bazą wypadową na piesze wędrówki w góry. Krzyżuje się tam kilka pięknych widokowo szlaków. W dodatku są doskonale oznaczone.





Gdybym jeszcze raz pojawił się kiedyś na wyspie jako bazę wypadową na pewno wybrałbym Tamaduste lub La Caleta. To dwa spokojne miasteczka położone nad oceanem niedaleko lotniska. W każdym z nich znajdziemy miejsca do spacerowania, miejsca do kąpieli, opalania się, a także restauracje. Przez całe dwa tygodnie to właśnie tam była najlepsza pogoda. Tak naprawdę na całej wyspie są tylko trzy miejscowości leżące przy brzegu i zawsze jest w nich trochę cieplej niż w miasteczkach położonych w wyższych partiach wyspy.


La Frontera to największe miasto na El Hierro. Uroku nadaje mu położenie u podnóża najwyższych szczytów wyspy, otoczone jest z każdej strony morzem zieleni. W jego górnej części na wulkanicznym kopcu znajduje się niewielki, pusty w środku kościółek, który pojawia się we wszystkich folderach reklamowych wyspy. Z oddali wygląda naprawdę ładnie i ciekawie. Z bliska natomiast ciężko jest zrobić mu jakiekolwiek dobre zdjęcie.
W La Frontera w każdą niedzielę odbywa się lokalny targ. Przyjeżdżają lokalni artyści sprzedając tam swoje własnoręcznie wykonane produkty. Jeżeli chcemy z El Hierro przywieźć drobne pamiątki jest to idealne miejsce na tego typu zakupy. Oprócz wszystkich magnesików, koralików są stoiska, gdzie można kupić lokalne warzywa i owoce. Jeżeli ktoś nie uczestniczył wcześniej w tego typu imprezach na innych wyspach będzie zadowolony. Mi osobiście nie przypadł do gustu akurat ten targ. Stoisk bardzo niewiele, w dodatku prawie wszyscy sprzedawcy byli narodowości niemieckiej. Na El Hierro na co dzień mieszka bardzo wielu Niemców, mają nawet swoje gazety i radio. Wielu z nich zajmuje się lokalnym rzemiosłem właśnie.


Innym znanym ze wszystkich widokówek miejscem na wyspie jest najmniejszy niegdyś na świecie hotel w Las Puntas. Na nas największe wrażenie wywarła jednak fantastyczna ścieżka prowadząca do naturalnych basenów wodnych w La Maceta. Ścieżka ta niemal w całości zbudowana jest z drewnianych belek poprowadzonych polem zastygniętej lawy. Wulkaniczne widoki, szumiący ocean i piękna pogoda. Jedna z najlepszych tras na wyspie dostępna jest właściwie dla każdego. Nie jest ani stromo ani daleko. Po niecałej godzinie spaceru dochodzi się do do płytkich basenów, w których bezpiecznie można skakać po falach i zwyczajnie chłodzić się w wodzie w gorące dni.





Tak bardzo spodobało nam się to miejsce, że postanowiliśmy w La Maceta spędzić swój ostatni dzień na wyspie na błogim odpoczynku. Gdy już porządnie nachodziliśmy się po górach, zwiedziliśmy wszystko co chcieliśmy zobaczyć i gdy chcieliśmy wreszcie sobie odpocząć nad wodą, to na wyspie popsuła się pogoda...W górach lał ulewny deszcz, a nad oceanem hulał silny wiatr i było chłodnawo.
Dlatego dobra rada: Na El Hierro lepiej nie odkładać takich przyjemności na potem.

Podobnych basenów wodnych jest na wyspie sporo. Wszystkie posiadają prysznice plażowe, przebieralnie oraz toalety. Wstęp jest oczywiście darmowy. Niektórych nazwa zaczyna się od słowa "playa" czyli plaża i poniekąd zastępują one plaże, których na El Hierro właściwie nie ma.



Skoro już jesteśmy nad wodą, to bezdyskusyjnie jednym z najciekawszych miejsc w okolicy jest Las Calcosas. To labirynt kilkudziesięciu niezamieszkałych kamiennych domków położonych w olbrzymim dole nad oceanem. Schodzi się do nich stromą, wyboistą ścieżką w huku rozbijających się o skały fal. Miejsce dosyć specyficzne i na pewno warte odwiedzin.





Stolicą El Hierro jest Villa de Valverde. Zupełnie nie wiem z czego to wynika, ale była to najbardziej senna i wymarła miejscowość na wyspie. Valverde odwiedzaliśmy kilkukrotnie w różnych dniach i w różnych godzinach. Za każdym razem miasto było niemal zupełnie puste, na ulicach pojedynczy przechodnie, restauracje i bary pozamykane. Po długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć jeden sklep, w którym mogliśmy kupić widokówkę. Inne miejscowości na wyspie w tym samym czasie były dużo bardziej gwarne i tłoczne. W samym Valverde nie ma zbyt dużo do zwiedzania. Jedna główna ulica przechodząca w centrum, kilka starych kolonialnych zabudowań i plac z majestatycznym kościołem. Z braku pomysłu przeszliśmy całe miasto wzdłuż i wszerz. Według mnie najciekawsze w Valverde jest ukształtowanie miasta na zielonych kopcach, z których rozpościerają się ładne panoramy.





Południe oraz zachód wyspy:

W drugim tygodniu pobytu naszą bazą wypadową było miasteczko La Restinga. To zaś jest najdalej na południe wysuniętym skrawkiem Europy. Zatem śmiało możemy powiedzieć, że podczas naszej podróży nocowaliśmy w dwóch skrajnych miejscach Europy. Najbardziej na zachód - w Sabinosie i najbardziej na południe w La Restindze. Swoją drogą ciekawa sprawa, że akurat ta niewielka Wyspa Kanaryjska zawiera w sobie aż dwa takie punkty.

Osobiście mam mieszane odczucia co do tej miejscowości. La Restinga jest zdecydowanie najbardziej żywym ze wszystkich miast na wyspie. Są turyści, jest sporo restauracji, jest życie nocne, są markety. Na pobyt stacjonarny pewnie dobre miejsce. Jednak na eskapady po El Hierro okazuje się być fatalną miejscówką. Wszędzie jest bardzo daleko. By dojechać tylko na środek wyspy traci się prawie godzinę w jedną stronę. O znikającym w baku paliwie nawet nie wspominając. Krajobrazy wokół miasteczka też nie są rewelacyjne. Dookoła same czarne wulkaniczne skały, zieleni właściwie brak. Co prawda jest plaża z ciemnym piaskiem, ale mała i kamienista.






El Pinar to miasteczko, które jadąc każdego dnia w góry mijaliśmy samochodem. Jedna główna ulica i parę bocznych, niesamowicie stromych uliczek.
W przedostatni dzień zachciało mi się wrażeń, bo ile to można jeździć non stop tą samą szeroką jezdnią, znając już każdy zakręt. Mimo głośnych protestów Seweryna jedziemy skrótem przez całe El Pinar, postanowiłem. Piłuję ostro do góry na jedynce, silnik rzęzi, przeciskamy się między domami dosłownie na centymetry, jeden zakręt potem kolejne i... wjeżdżamy w jakieś ślepe podwórko.
Na zawrócenie auta nie ma szans. Trzeba wycofać. Wycofać w plątaninie wąziuteńkich, spadzistych uliczek z nogą na hamulcu słuchając przy tym bardzo "przyjemnych" komentarzy brata. Chciałem wrażeń, to je mam! Skupiony na omijaniu jakiegoś porzuconego grata nie zauważam pochyłości ściany obok. Informuje mnie o niej dźwięk gniecionej blachy. Całe szczęście, zarówno ściana jak i samochód były białe. Na tylnych drzwiach pasażera widać co prawda wgniotkę, ale nie rzuca się ona jakoś mocno w oczy. Przynajmniej nie bardziej niż stan innych samochodów z wypożyczalni na wyspie, które w większości miały ślady po podobnych przygodach. Oddając samochód nikt go nie oglądał, a rachunek do dzisiaj nie przyszedł.

Głodni i źli wstępujemy do typowego baru dla miejscowych. Dookoła prawie sami mężczyźni pijący kawę lub piwo i dyskutujący głośno. Takie bary są w każdej miejscowości na każdej wyspie. Nie są ani przytulne ani czyste, ale na wskroś prawdziwe. Starsi Kanaryjczycy spędzają w nich całe popołudnia dając obraz przynależności do lokalnej społeczności. Do takich miejsc nie zaglądają niemieccy czy skandynawscy turyści. Za każdym razem, gdy pojawialiśmy się w takich barach wywoływaliśmy niemałe zakłopotanie wśród obsługi. Ci często dwoili się i troili żeby miło nas ugościć i jedzenie było smaczne. Ceny też zdecydowanie niższe niż w nadmorskich restauracjach.






Na wyspie jest mnóstwo różnych punktów widokowych zwanych "mirador". Według mnie najładniejszy znajduje się w miasteczku Isora. Choć nie jest on tak znany jak inne punkty, to jako jedyny oferuje fantastyczny widok na La Gomerę oraz Teneryfę.



W Isora jest jeszcze jedna ukryta atrakcja dla osób lubiących adrenalinę i kręte drogi. Zdecydowanie najpiękniejsza i najbardziej stroma trasa na wyspie prowadzi z miasteczka prosto na plażę Timijiraque na wschodnim wybrzeżu wyspy. Nie zauważyliśmy żadnych kierunkowskazów prowadzących na tą drogę ani nie znaleźliśmy jej na żadnych papierowych mapach. Jest asfaltowa, zupełnie pusta i po prostu piękna!





Prawdziwy dziki zachód - tak śmiało można powiedzieć o tej części El Hierro. Nie ma tu żadnych miejscowości, a transport publiczny nie dociera. Jest jedna główna szosa, którą z rzadka przejedzie jakiś samochód. Po drodze jest za to kilka pustych parkingów, z których można wyruszyć szlakiem w góry.


Symbolem Lanzarote jest park Timanfaya, Gran Canarii skała Roque Nublo, a Teneryfy wulkan Teide. Symbolem El Hierro jest natomiast jałowiec El Sabinar. Drzewo rośnie w dosyć trudno dostępnym górskim rejonie. Można do niego dojść pieszo z Sabinosy lub tak jak my - z punktu widokowego Lomo Negro. W jednym i drugim przypadku trasa zajmie niecałe dwie godziny. Trasy te są tak widokowe i piękne przyrodniczo, że samo drzewo nie zrobiło na nas większego wrażenia, zresztą po drodze mijaliśmy wiele niemal identycznych drzew jak El Sabinar. W tym przypadku wędrówka do drzewa w gąszczu zieleni może być sama w sobie celem wycieczki.
Innym sposobem na dotarcie do symbolu El Hierro jest dojazd samochodem od południowej strony wyspy. Szutrowa droga wiedzie ostro pod górę ładnych parę kilometrów, ale jest niesamowicie dziurawa i rozjeżdżona przez traktory. Bez szans na przejechanie dla naszego volkswagena.




Kilka minut spaceru od El Sabinar znajduje się jeden z najładniejszych punktów widokowych na wyspie - Mirador de Bascos. To ogromne urwisko, z którego rozpościera się widok na całą północ El Hierro oraz sąsiednią La Palmę.



El Hierro nie jest miejscem dla ludzi szukających plaż. Tak naprawdę na całej wyspie znajduje się tylko jedna szeroka, piaszczysta plaża - Playa del Verodal. Miękki czarny piasek, przy wejściu prysznice plażowe i zaplecze sanitarne. Pewnie przy dobrej pogodzie można w tym miejscu przyjemnie spędzić czas na błogim lenistwie. Byliśmy tam dwukrotnie, ale za pierwszym podejściem było wietrznie, a za drugim mokro.




Kolejną atrakcją w tamtych okolicach jest latarnia morska oraz południk "0". Zjeżdża się do nich stromą serpentyną po czerwono-czarnych wulkanicznych skałach. Znika zieleń, pojawia się księżycowy krajobraz. Latarni morskich na Wyspach Kanaryjskich widziałem już kilka i ta nie robi na mnie większego wrażenia. Za to spacerując w upale do południka zero czuję się tak jak samotny cowboy na amerykańskim pustkowiu.





Pustkowiem zdecydowanie można nazwać całą południową część El Hierro. Prócz krętej, wąskiej i niemal zupełnie pustej dróżki okrążającej wyspę nie ma tam praktycznie nic. Na całej długości trasy rośnie gęsty las, z którego raz po raz przedzierają się widoki na taflę oceanu w dole.


Góry:

Sezon na chodzenie po górach w Europie jest dość krótki. Kiedy w Polsce przez niemal poł roku jest mokro, ciemno i zimno, to w tym samym czasie na Wyspach Kanaryjskich wszystko budzi się do życia. Krajobrazy stają się jeszcze bardziej zielone, rosną kwiaty, a na drzewach dojrzewają owoce.
Dla osób lubiących aktywnie spędzać czas Kanary zimą są idealną odskocznią od szarej codzienności.

Oznakowanie szlaków pieszych oraz ich stan jest na ogół bardzo dobry na każdej wyspie. Zdarzają się momenty, że trzeba iść trochę "na czuja", ale w większości takich miejsc są albo kamienne kopczyki albo wydeptana ścieżka.
Ilość turystów pieszych na wyspach jest niewielka, podczas całodniowej wędrówki na szlaku zazwyczaj spotka się maksymalnie kilka osób, ale też często nie spotka nikogo.
Jedyna papierowa mapa jaką udało mi się znaleźć ze wszystkimi szlakami pieszymi na El Hierro wydana jest przez wydawnictwo freytag w skali 1:30 000. Bez problemu dostępna w internetowych sklepach.

1)- Szlak, który całkowicie nas zauroczył i jest naszym faworytem w kwestii pieszych wędrówek znajduje się na północy wyspy przy Center Tree Garoe.
Szlak zatacza koło, nie jest męczący i nie ma dużych przewyższeń. Jest za to cała masa pięknej przyrody, mnóstwo trawy i gęstych wawrzynowych lasów. Trasa zachwyca swoją różnorodnością. Na szlak trafiliśmy zupełnie przypadkiem i był naszym największym zaskoczeniem.







2)- Mirador de Lomo Negro - Mirador Sabinosa Przez pierwszą godzinę szlak wiedzie milionem drobnych, wulkanicznych kamyczków, ale im wyżej tym robi się coraz bardziej zielono. Zielono do tego stopnia, że zaczyna się brodzić w wiosennej trawie. Kwieciste łąki pokrywają wszystkie pagórki i szczyty na horyzoncie. Na tych łąkach swobodnie swobodnie pasą się szczęśliwe krowy, biegają konie. Po drodze mija się drzewo El Sabinar oraz punkt widokowy Mirador de Bascos.





3)- Hoya del Pino - Mencafete Szlak rozpoczyna się na parkingu położonym u podnóża najwyższego szczytu wyspy i wiedzie delikatnie pod górę gęstym wawrzynowym lasem. Las jest do tego stopnia gęsty, że większą część trasy pokonuje się w półmroku. Punktem końcowym szlaku jest źródło, z którego można zaczerpnąć wodę.







4)- Malpaso - Można powiedzieć, że wszystkie szlaki w centralnej części El Hierro prowadzą na najwyższy szczyt wyspy Malpaso. Podejście od strony południowej wiedzie pięknym sosnowym lasem i krajobrazowo przypomina widoki typowe dla Gran Canarii. Z kolei podejście od strony północnej i zachodniej poprowadzone jest już typowym dla wyspy gęstym lasem wawrzynowym.








Przez 14 dni udało nam się sporo zobaczyć, trochę pochodzić po górach, ale zabrakło kilku dni, by zwyczajnie odpocząć. Naprawdę nie wiem z czego moglibyśmy zrezygnować jadąc tam na krócej. Pogoda była idealna na zwiedzanie. Ciepło, ale bez upałów. Jak zawsze wróciliśmy z Kanarów mocno opaleni.

Kwestia zakupów na El Hierro zasługuje na osobny komentarz. Na całej wyspie nie ma żadnych supermarketów znanych sieci jak Spar czy Dino. W kilku większych miastach jest po jednym markecie lokalnej sieci Terrencio. Jednak są tam tylko podstawowe produkty, wybór niewielki, a ceny zdecydowanie wyższe niż na innych wyspach. Gdy wracając do Polski weszliśmy na moment do supermarketu na Teneryfie mieliśmy nagłą chęć kupienia prawie wszystkiego, bo przecież tu jest tak tanio...

Dodaj Komentarz