+2
katewisienka 26 lutego 2019 22:45
Nie kombinowaliśmy, gdy w styczniu pojawiła się promka w Wizzairze. Wybraliśmy Lwów, bo raz, że zaległy, dwa, że cenowo nie do przebicia (z rozliczeniem punktów dwa bilety za 38 zł). Prędziutko zapełniłam głowę obrazkami zaśnieżonych dachów, parujących grzańców i saun. Na wschód od Jaworzna jest zawsze zimniej, uznałam błyskotliwie.



Przylecieliśmy w pierwszą sobotę lutego i śnieżne wizje szlag trafił. Było ciepło i czarno. Zarezerwowaliśmy Jam Hotel Hnatyuka, który nie dość, że 300 m od Opery i tyleż do pewnej kulinarnej mekki, to po prostu zwyczajnie świetny i 50 zł ze śniadaniem per capita.



Tripadvisor podpowiedział, że najbliższe podwórko skrywa skarb- Chinkalnię, sieciową restaurację, której "poziom nad poziomy wylata". To odkrycie zdeterminowało gastronomiczne podboje Lwowa. Wpadaliśmy tu przynajmniej raz dziennie, a serce przyspieszało na widok chinkali i chaczapuri. Wszystkiego zresztą. Jakież lula kebeby i szaszłyki tu serwują! Majstersztyk. Najgorsze, że inne knajpy nie karmiły gorzej. 'Narodowa' bajecznymi pierogami, pielmieni i manti. Słynny 'Baczewski' (słusznie, że słynny) królikiem i forszmakiem. Każdy kontakt z tutejszą gastronomią był ponadprzeciętny. To podniecające.



Ale nie tylko jedliśmy.



Wyspinaliśmy się na wieżę ratuszową, by podziwiać panoramę miasta, jego rozmiary, rozkłady ulic, wieże kościołów. Nawet stąd czuć nastrój miasta, ale magię tych bram odrapanych i podwórek pobazgranych odkrywaliśmy godzinami włócząc się po nich..





Odwiedzaliśmy kościoły i katedry. Zwykle robimy to dość pobieżnie, tu różnorodność rzuciła na kolana. Dosłownie. I nie zmienia tego fakt, że jak to przy niedzieli lubi się zdarzyć, wpadaliśmy na msze i nie wypadło się od razu ukręcić. Urzekła nas ormiańska katedra z niezwykłym wnętrzem. A czary zadziały się, gdy zaświeciło słońce. Przepadłam. Kolację zjedliśmy u Ormian.



Odwiedziliśmy Lwowską Operę. Ponieważ nie grzeszę słuchem muzycznym ani bogactwem operowych doświadczeń wybrałam Kopciuszka, by mieć pewność, że zrozumiem choć fabułę. Zrozumiałam, ale tak naprawdę zachwyciło mnie wnętrze Opery. Nie wspomnę o cenie biletu- 18 zł.



Dla równowagi zaliczyliśmy wesołą wizytę we Lwowskim Browarze. Kapitalne, multimedialne zwiedzanie w rytmie lwowskich szlagierów zakończone smakowitą degustacją. Grosze za wstęp!





Odwiedziliśmy Cmentarz Łyczakowski. Zawsze, w każdym miejscu, w którym się znajdę zaglądam na cmentarze. Lubię ich nastrój, nostalgię i zapisaną w epitafiach historię. Kiedyś pisałam nawet magisterkę na ten temat. Tu historia jest piękna i bliska, taka jak sam cmentarz.



Wieczorami hucznie świętowaliśmy Chiński Nowy Rok. Przez cztery dnia na ulicach i placach Lwowa odbywały się koncerty, pokazy, były lampiony, zapachy gotowania i kolorowe smoki. Tańczyłam wśród konfetti i świętowałam również swoje urodziny. Termin wybraliśmy najlepszy z możliwych!



Jedyne, czego nie zrealizowaliśmy to gorące sauny. Zrobiliśmy rezerwację przez telefon, pani wypytywała na jak długo i ile osób. Gdy przyszliśmy okazało się, że oprócz saun właściciel ma również hotel na godziny. Pani źle zapisała. Sauny były zajęte. Wolny był pokój na 2 godziny.



Mimo to Lwów mnie rozkochał. Pełen ludzi i klimatu nie zepsutego nadmiarem reklam, marek i międzynarodowych sieciówek. Są za to warzelnie piwa, manufaktury czekolady, pierników i kawy. Są żydowskie knajpki, ormiańskie kawiarnie i polskie nazwy na każdym kroku. Jest multi-kulti w dobrym słowa tego znaczeniu. Ale przede wszystkim jest gruzińskie Saperavi za 6,80 zł. To jest prawdziwa magia Lwowa.

Dodaj Komentarz